Film "Kler" Wojciecha Smarzowskiego - recenzja, perspektywa historyczna. Kościół nie-święty a Radio Ma-Ryja

Obejrzałem niedawno w Kinotece film "Kler". W ostatniej chwili zwolniło się miejsce i udało mi się kupić bilet, gdyż film ten bije rekordy popularności. Mogłem się w zasadzie spodziewać wszystkiego, co w filmie zobaczę. Jest on niemal kronikarski, jeśli chodzi o werystyczne przedstawienie jeden do jednego wszystkich kościelnych skandali. Zaglądamy za kulisy spraw, o których słyszeliśmy w prasie przez ostatnie lata i jest to, jak można sądzić, bardzo wierne wyobrażenie tych zdarzeń.  Początek może przypomina trochę wyolbrzymione, tabloidowe, skupiające się na najgorszych cechach przedstawianej grupy społecznej filmy Vegi, jednak dzieło Smarzowskiego to film z innej pułki, dużo mądrzejszy, dobry, ważny, w którym dochodzi do ekspozycji prawdziwego dramatu. "Kler" pokazuje nieczystość kościoła, jego chorobę, która równa się jego politycznej, światowej potędze,wpływom jakie ma kościół, które czynią z niego materialistycznego, bezdusznego molocha będącego zaprzeczeniem wszystkiego, czego nauczał Jezus. Pokazuje także błędne koło cierpienia wewnątrz niego, które bardzo trudno jest przezwyciężyć. Odkupienie grzechów może być niemożliwe, gdy świętość kościoła jest dogmatem i z trudem przychodzi kościołowi przyznać się do własnego zła. Kościół, który ma być niebiański, boski, Chrystusowy, a jest i musi być ziemski, umiera w tej schizofrenii, rozdwojeniu, staje się od razu swoim własnym zaprzeczeniem, jest niemożliwością. Dobrze skonstruowana historia ukazuje prawdziwy obraz części polskiego duchowieństwa, wydobywa na wierzch wszystkie skrywane grzechy kościoła, które po prostu muszą zostać ujawnione, niezależnie od tego, co politycy czy  niektórzy dostojnicy kościelni na ten temat sądzą.



A to co wygadują księża potrafi być naprawdę przerażające. Nie napisałbym tego tekstu, gdybym na własnej skórze nie przekonał się, jaki kościół potrafi być ciemny, mroczny. Mam okazję być na Mszy katolickiej może z raz czy dwa razy w roku, kiedy wizytuję swój dom rodzinny w jakieś święto. Byłem dzisiaj na Mszy na cmentarzu św. Jerzego w Toruniu z okazji Wszystkich Świętych i wizyty na grobach. Wojujący ksiądz nie mógł się powstrzymać i zamiast mówić o zmarłych czy życiu wiecznym, bardzo dużo mówił o "kościele walczącym". Mówił, że katolicy współcześnie za wszystko muszą przepraszać, ciągle mówią: "przepraszam, że jestem katolikiem". Wykazał się niebywałym brakiem wrażliwości i rozumu, gdy stwierdził, że niektórzy katolicy "NIESTETY przeprosili za rzekome grzechy kościoła, tj. inkwizycję, hiszpańską konkwistę". Podkreślam "niestety". On naprawdę użył słowa "niestety". "Niestety przeprosili". Nie chciało mi się wierzyć w to, co słyszę. Jan Paweł II w 2000 roku oficjalnie przeprosił za grzechy ludzi kościoła. Tymczasem ksiądz z pewnej toruńskiej parafii (cholera, nie mam pojęcia jakiej, pewnie idzie się dowiedzieć) miał czelność powiedzieć w gruncie rzeczy, że przepraszać nie było za co. Miliony zamordowanych ludzi na całym świecie, przelana krew kobiet, dzieci, wszystkich Indian, ale w końcu "Chrystus przyniósł nie pokój, a miecz" - jak przypomniał ksiądz. Niesamowite. No prawda, tak powiedział, że przynosi miecz, no to wszelkie mordy są przecież usprawiedliwione. Mordujmy wszystkich nie-katolików, wszak należy im się! Ten ksiądz tworzy symetrię z każdym wojującym imamem na świecie, jest dokładnie taki sam jak oni, tylko nie może tego wszystkiego, co w nim wzbiera, w naszej kulturze i w przypadku tak jawnego zebrania, wyrazić. Ale w duszy, ksiądz ten jest po prostu inkwizytorem, powiedziałbym nawet, że mordercą, skoro uznał, że kościół nie ma za co przepraszać. Ten okropnie chaotycznie przemawiający facet, który mówił gdzieś w oddali do mikrofonu swym okropnym głosem, zasłonięty przez tłum ludzi i drzewa, w ten tak piękny, słoneczny i ciepły jesienny dzień, zatruł całe powietrze swoją nienawiścią i brakiem miłosierdzia. Serce zaczęło mi krwawić, krwawe łzy cieknąć po polikach. Ten człowiek był Wielkim Inkwizytorem, choć nie widziałem go, ten ksiądz ma krew na swoich rękach, a nawet o tym nie wie. Tego typu ludzie musieli torturować i zabijać przed wiekami, kryć się w majestacie, potędze kościoła, wykupować z jakichkolwiek kłopotów jego bogactwami. Po chwili zaś zaczął opowiadać o świętości Jana Pawła II i Matki Teresy! A przecież to Jan Paweł II był tym, który zdobył się na to, by za te grzechy kościoła chociaż przeprosić. Kompletnie obłąkany klecha! Kościół jego zdaniem, jest święty, jest, jak powiedział, "doskonałym Mistycznym ciałem Chrystusa". Toteż kościół, skoro jest owym Mistycznym ciałem Chrystusa, nie może być krytykowany, nie może być mu nic zarzucone. To jest właśnie wciąż przeważająca postawa katolicka, moralność w wydaniu katolickim. Niestety!

Niestety cieszę się, że Smarzowski nawiązał do wielkiej, zdrowej, bardzo sensownej i bardzo potrzebnej tradycji krytyki kościoła i dał kościołowi w "Klerze" po dupie, nakręcił po prostu prawdziwy film, bo za tę całą chciwość i niegodziwość i straszliwe zepsucie kościoła należy mu się i to o wiele więcej. Oczywiście ksiądz ów ciągle też wrzucał jakieś teksty o muzułmanach, jakieś historie wyjęte z gazet, że rzekomo "wczoraj jakaś kobieta z Irlandii przeszła na Islam" i różne inne tego typu sensacje i ostrzeżenia, żeby jeszcze bardziej połączyć wszystkich wiernych w mocy zwartego i "walczącego" kościoła przed czyhającymi za rogiem muzułmanami, z którymi przyjdzie walczyć, krwawo się rozprawić, dokonać na nich kolejnej inkwizycji. Już niedługo... Ksiądz wszak nie zapomniał opowiedzieć także o Męczennikach, którym przyszło umrzeć za wiarę. Jest to mimetyczna symetria, o jakiej mówił Rene Girard w swojej genialnej książce "Sacrum i Przemoc". Po drugiej stronie barykady jest faktycznie tysiące takich jak on imamów, wobec których będzie się zbroić tysiąc takich samych szalonych księży, broniących swej boskości i walczących o swoją kydos (z greki: "boskość, chwała", sprzyjanie Boga np. na wojnie). Kto rozbroi ten obłęd? Czy znajdzie się dostatecznie wielu odważnych, męczenników w kościele i wśród muzułmanów, prawdziwych męczenników, którzy zechcą głosić pokój i rozsądek, i którym przyjdzie zginąć za brak wiary?  I czy ten brak wiary krwawo poświadczony przez tych odważnych męczenników, kiedyś nie uzdrowi ich wszystkich, zaślepionych mocą jedynego, zmyślonego Boga, mocą, która jak wierzą, tylko im samym sprzyja, a w rzeczywistości jest tylko egoistyczną legitymacją ich istnienia, lustrem, w którym pragną oglądać swą wielkość i swój sens? Którego tak po prawdzie nie mają więcej niż bakteria? Lub tak dużo jak ona, gdyby zechcieli tylko uwolnić się od swej nienawiści do świata i natury, wszak ksiądz ten głosił także iście dualistyczne tezy, typowe dla Ojców Kościoła z czasów apostolskich, które przejęli od wspólnot esseńskich oraz z Qumran, o naszym świecie, który jest we władaniu demona i sił diabelskich? Nie idźmy tą drogą, błagam. I choć w poście o musicalu "The book of Mormon" pozwoliłem sobie na małą pochwałę pewnych pozytywnych aspektów religii, tym razem opowiadam się całkowicie po stronie edukacji, nauki, ale także po prostu serca. Bo nikt, kto ma serce, nie będzie mówił takich mądrości jak ten ksiądz czy jakiś imam nawołujący do mordów niewinnych ludzi.

Czy uwierzycie, że papież Urban II a potem papież Eugeniusz III w XII wieku stworzyli odpusty dla krzyżowców, którzy szykowali wyprawę wojenną na Słowian, mieli wytępić ich lub nawrócić. Brzmiały one: "Wszystkim tym, którzy wyruszą i zginą w drodze, na lądzie czy na morzu, którzy stracą życie w walce z niewiernymi, zostaną odpuszczone grzechy." Brzmi to bardzo znajomo. Intelektualiści w krajach muzułmańskich muszą zacząć nauczać i edukować ludzi, że fundamentalizm jest czymś pomylonym i błędnym. Fanatyzm religijny doprowadził już do wielu okropieństw w przeszłości. Ale czy my sami na pewno nauczyliśmy się na swoich własnych błędach?

Ale dosyć o tym, bo chciałem powiedzieć coś o historii i tradycji, do jakiej odwołuje się "Kler". A jest to bogata tradycja krytyki kleru. Bo ksiądz na Mszy na cmentarzu, na której dziś byłem, wspomniał też o reformacji i Lutrze i Kalwinie, jako o tych krytykach i diabelskich buntownikach, którzy zdradzili święty Kościół. Ksiądz nie chce jednak zrozumieć, że poczynania jego instytucji zaczęły się robić tak straszne, tak "diabelskie" by użyć jego słów, że wszyscy ci, którzy wierzyli w dobroć Chrystusa i chcieli wierzyć w dobro Boga i zbawienie, widząc grzechy kościoła, musieli z niego wystąpić i opowiedzieć się po stronie Reformacji. Kościół nie był święty prawie nigdy w swej historii. Więc gadanie księdza, że kościół przetrwał 2000 lat i trwa dalej a słynni krytycy kościoła już odeszli, nie ma żadnego sensu, bo co to za trwanie w śmiertelnym grzechu? Jak podaje Alfonso M. di Nola (włoski antropolog i historyk religii) w połowie X wieku mnich Adso z Montier, opat w 967 roku, napisał książkę, w której opisał nastroje millenarystyczne wśród biedaków oraz pauperystów ewangelicznych, którzy utożsamiali Antychrysta z księżmi i mnichami, jego agentami. "Millenium nadejdzie dopiero, gdy duchowni zostaną wytępieni, a Antychryst urodzi się jako syn biskupa i Mniszki." Św. Bernard, który widział Antychrysta po stronie Muzułmanów, w jednym piśmie skrytykował przedstawicieli kleru, widząc wielu z nich w zastępach Antychrysta (tak, św. Bernard był dosyć pomylonym człowiekiem. Nawoływał także do opisanych przeze mnie wcześniej wypraw krzyżowych na Słowian, aby ich nawrócić bądź wytępić, co z kolei wyczytałem w książce J.T. Bąbela). Adepci ruchu spirytuałów, np. Pietro Giovanni Olivi upatrywali Antychrysta w papieżu Janie XXIII. Podobnie potem dla Lutra i licznych reformatorów to właśnie papież jest Antychrystem. Już Wycliff (teolog, duchowny katolicki) w XIV wieku tworzy dojrzałą koncepcję diabolicznego charakteru Kościoła rzymskiego, "wiążąc ją przede wszystkim ze świeckimi grzechami i chciwością kleru". Oto jego własne słowa: "Demon zazdrości Chrystusowi i tym, co szli za nim, skusił więc księży władzą świecką... Posługując się oszustwem i podstępem oddał władzę klerowi, toteż znaczna część tego świata jest stronnikiem Antychrysta."

Później idee tę przejmuję właśnie Luter, Melanchton, husyci i inni czescy reformatorzy. W tamtych czasach powstawały także teksty pochodzenia franciszkańskiego, które potwierdzały diabelską dekadencję Kościoła np. "Libellus de Antichristo". Jan Milic z Pragi grzmiał przeciwko bogactwom kleru i głosił przyjście Antychrysta. Bracia Wolnego Ducha łączyli praktykę absolutnego ubóstwa z nauczaniem wymierzonym w kurię rzymską. Kościół ich zdaniem to nierządnica i Babilon. Podobnie uważali Taboryci i Bracia Czescy.

"Kler" Smarzowskiego w sposób dużo mniej radykalny, mądrzejszy, bo z perspektywy filmowego reżysera i artysty, pokazuje nam to samo. Nie neguje całkowicie instytucji kościoła, wszak kościół zasłużył się w naszym kraju, pomógł rozmontować komunizm, zjednoczyć ludzi itd. W kraju tak religijnym jak Polska naprawdę spaliliby Smarzowskiego na stosie, gdyby poszedł o krok dalej, tak jak spalili Wilhelma Złotnika, który spłonął w 1209 roku w Paryżu za głoszenie swych herezji tyczących kleru i papieża. Smarzowski jest bardzo dobrym, wybitnym reżyserem, ale nie jest wielkim wizjonerem, szalonym czy metafizycznym twórcą. Kręci kino realistyczne i po prostu miał odwagę zrobić coś ważnego. Czyli przystawił lustro kościołowi i pokazał mu jego "gębę", to, że kościół, ten święty i niebiański, boski i nieziemski twór gębę ma (a Radio Ma Ryja, jak śmialiśmy się jako dzieci na naszym podwórku kilometr od siedziby Radia Maryja). Kościół gębę ma i nie przyznając się do tego, że jest ziemski i ma swoje ziemskie, brudne oblicze, właśnie dostał porządną, gombrowiczowską gębę, od której tak szybko się nie uwolni. Kościół nie oczyści się, póki będzie dalej zaprzeczać, że jest instytucją ludzką i łudzić się w swej pysze co do tego, że jest czymś świętym i nietykalnym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Niezwykle wpływowy film OPĘTANIE Andrzeja Żuławskiego i potęga inspiracji

The Book of Mormon - musical twórców South Parku - recenzja i przemyślenia w kontekście powieści "Apokryf Juliana"

"Apokryf Juliana" Recenzja powieści Krzysztofa Bernasia autorstwa Leszka Bugajskiego (7/18 Czwarty Wymiar)